niedziela, 1 grudnia 2013

23. NOW, YOU'RE IN NEW YORK

Droga do Nowego Jorku miała trwać około dziesięciu godzin. Ciężarówka, którą wynajął pan Stewart, żeby przewieźć to, czego nie da się samolotem, już dawno była w drodze do Los Angeles. Razem z Danielle pakowałyśmy bagaż podręczny. Do swojej torebki wrzuciłam w sumie tylko książkę „Dary Anioła: Miasto Kości”, którą zaczęłam czytać dość niedawno, iPoda, słuchawki, portfel, sprzęt do szybkiego makijażu i ciuchy, żeby przebrać się przed samym lotem do Kalifornii. Wszyscy musieliśmy wstać o chorej godzinie – 4 rano. Justin powinien niedługo przyjść.
Ostatnie dni w Stratford upłynęły bardzo szybko. Musiałam pozałatwiać wszystkie formalności. Wypisałam się ze szkoły. Uznałam, że nie chcę jej kończyć. Pewnie głupio zrobiłam, ale będę tego żałowała w przyszłości. Musiałam oznajmić Denice, że wyjeżdżam. Chyba nigdy nie widziałam takiej dramy. Była załamana. Zżyłyśmy się bardzo przez ostatni tydzień, kiedy wszyscy próbowali mnie ogarnąć. No cóż poradzić.
Nadszedł dzień wyjazdu. Nie wiem, jak znosi to Justin. Wczoraj rozmawiałam z nim przez telefon i wydawało się, że jest dobrze. Niestety, ale wiem, jak ciężka jest rozłąka z rodzicami. Justin ma i tak to szczęście, że za niecały miesiąc są święta, więc pewnie Pattie przyjedzie do Los Angeles razem z rodzicami Dan. Coś się wymyśli.
-Dziewczyny, Justin już jest! Schodźcie na dół. – pani Stewart zawołała nas z dołu.
-Ciekawe, jak to znosi. – Danielle najwyraźniej zaczęła myśleć na głos, ponieważ już o tym rozmawiałyśmy.
-Chodź na dół. Im szybciej wyjedziemy, tym lepiej. – zarzuciłam sobie na ramię pasek skórzanej torby i odłączyłam iPhone’a od ładowania. Zwinęłam ładowarkę i wetknęłam ją do tylnej kieszeni. Obejrzałam się za siebie, czy aby na pewno niczego nie zostawiłam i wyszłam z pokoju. Zbiegłam po schodach i weszłam do salonu. Justin siedział na kanapie. Gdyby nie to, że wyraźnie chciało mu się spać, wyglądałby normalnie.
-Cześć. – usiadłam obok i przytuliłam do niego. Objął mnie ramieniem i pocałował w czubek głowy.
-Hejka, mała. Wyspana? – pokręciłam przecząco głową. Uznałam, że nie warto go pytać o to samo, bo widać jego niewyspanie gołym okiem. – Ja też.
-Chcę już jechać. – bąknęłam, układając głowę na jego ramieniu.
-Nie tylko ty. – Danielle zbiegła po schodach i opadła na kanapę obok nas. – Ruchy tam! – wrzasnęła, ponaglając swoich rodziców.
-Nadal nie wierzę, że twój ojciec zafundował bilety do Los Angeles i pozwolił zamieszkać w ich domu.
-Pan Stewart od dawna funduje coś Dan i jej przyjaciołom. Jest głównym fundatorem praktycznie wszystkiego. – podniosłam wzrok na chłopaka.
-Mój ojciec nie zwraca uwagi na to, ile coś może kosztować. Jest jakimś multimilionerem i cena na serio nie gra roli. – Danielle pokiwała głową, zgadzając się ze mną.
-Dobra, idziemy. – pani Stewart pomachała na nas ręką, żebyśmy poszli już do samochodu.
-No to teraz dziesięć godzin jazdy do Big Apple. – wymamrotałam.
-Potem zakupy i lot do Kalifornii. – Dan dokończyła za mnie, tym samym ostatecznie mnie dobijając.
-Jakie zakupy? – zapomniałam, że Justin nie ma pojęcia o planowanych zakupach na 5th Avenue.
-Wytłumaczymy ci wszystko po drodze, ale wierz mi, nie zanudzisz się na śmierć. – Dan wspięła się do samochodu, a za nią Justin i ja. Będzie dość ciasno, ale co tam.
***
Te dziesięć godzin drogi zleciało dość szybko. Może dlatego, że spałam przez jakieś pięć godzin, potem pochłonęłam się zawziętą konwersacją z Danielle i Justinem o tym, jak przemeblować dom, a przez ostatnie trzy godziny oglądaliśmy „Mroczny Rycerz Powstaje”. Różnica czasy między Stratford a Nowym Jorkiem nie była jakaś wielka. Oczywiście zatrzymywaliśmy się kilka razy. To na jedzenie, to na tankowanie, na postój z przyczyn fizjologicznych i wiele innych. Staliśmy w korku pod Harrisburgiem, więc dotarcie do celu zajęło dużo więcej czasu.
(proponuję włączyć sobie to)
Zaczęło się już ściemniać, kiedy naszym oczom ukazały się światła Manhattanu. Ogromna metropolia tętniła życiem przez całą dobę. Nawet wybrzeże było niesamowicie rozświetlone. Pan Stewart ustalił z Danielle, że wysadzi nas na 5th Avenue, a potem pojedziemy metrem na lotnisko. Musimy być na JFK o północy, więc mamy sporo czasu, bo jest dopiero piąta. Spokojnie zdążymy z zakupami, a przy okazji trochę powłóczymy się po mieście. Byłam kiedyś na JFK, kiedy leciałam do Finlandii z rodzicami, ale nie zwiedziałam Nowego Jorku. Chyba, że z okien samolotu się liczy.
Rozejrzałam się po Times Square, kiedy pan Stewart zdecydował, że nie jedzie dalej bo jest korek. Zatrzymał się na rogu Times Square. Nigdy nie myślałam, że się tutaj znajdę. Od „dzielnicy zakupów” dzieliły nas jedynie dwie ulice. Żadne z nas nie miało ze sobą dużego bagażu, więc nie będziemy mieli problemów z poruszaniem się po ogromnym mieście.
-Żebyśmy tylko wsiedli potem do dobrego metra, bo inaczej pojedziemy na Bronx, a jakoś nie mam ochoty się tam znaleźć. – Danielle przeszła obok mnie i ruszyła w kierunku najbliższego przejścia dla pieszych. – No ruszcie się.
Justin chwycił mnie za rękę i poprowadził w kierunku, w którym poszła Dan.
-Nadal nie wierzę, że jestem w Nowym Jorku. – chłopak rozglądał się po ruchliwym placu z niedowierzaniem i zachwytem. – Jak daleko jest na 5th Avenue?
-Musimy przejść przez Broadway i Seventh Avenue. – światło zmieniło się na białe i ruszyliśmy w na drugą stronę. – Nie jest jakoś szczególnie daleko.
-Pogoda różni się od tej w Stratford jedynie tym, że nie nakurwia deszczem, ewentualnie śniegiem. O, no i jeszcze jest cieplej i nie jest mokro. Chyba tyle. – Danielle spojrzała na Justina jak na wariata. Miałam ochotę zasadzić jej kuksańca w żebra. – Dlatego też się przejdziemy, a nie będziemy jechać zatłoczonym metrem.
-Jest sporo linii, a mapa nie należy do tych czytelnych. – Justin rozłożył mapkę, która dostał od mężczyzny rozdającego je na Times Square.
-To też jest powód dla którego nie skorzystamy teraz z metra. – bąknęłam.
-Czemu? – nadal nie ogarniasz, czy co?
-Metro ma tyle linii, że łatwo trafić w złą i zgubić się. Żadne z nas nie zna miasta, a raczej nie masz ochoty dojechać na Bronx.
-Jakoś nie. – dalsza droga zleciała głównie na zawziętej dyskusji na temat poruszania się po mieście. Danielle upierała się przy chodzeniu wszędzie, ja przy taksówce, a Justin metrze. Chyba jednak chce trafić do czarnej dzielnicy. Czasami go nie rozumiem.
5th Avenue roiła się od ludzi, spędzających wolny czas na zakupach. Wzdłuż ulicy ciągnęły się przeróżne sklepy. Od iSpota, przez New Yorker, Victoria’s Secret, Reserved i inne takie. Gdzieniegdzie trafił się również Starbucks. Beverly Hills jest porównywalne do tego, co ciągnęło się przez Nowy Jork.
-Gdzie zaczynamy? – rzuciła Dan, stając przede mną i Justinem.
-Nie wiem. Propozycje? – wzruszyłam ramionami. Justin wlepił wzrok gdzieś przed siebie i przyciągnął mnie bliżej. Powędrowałam wzrokiem w kierunku, w którym patrzył. Obleśny mężczyzna w poprzecieranym, brązowym płaszczu i z brodą uśmiechał się do mnie. Poczułam, jak w dole mojego brzucha zaczyna budować się niepokój, więc przesunęłam się jeszcze bliżej Biebera.
-Co wy się tam tak gapicie? – spytała zdezorientowana Dan.
-Jakiś oblech gapi się na Miley. – warknął Justin. Danielle obróciła się w kierunków, w którym patrzyliśmy. Szybko odwróciła się z powrotem do nas z wyrazem odrazy na twarzy. Chodźmy gdzieś dalej, zanim stanie się coś nieprzyjemnego.
Ruszyliśmy w dół ulicy. Kiedy przechodziliśmy obok mężczyzny, w moje nozdrza uderzył, przyprawiający o mdłości, smród niemytego ciała. Wzdrygnęłam się i tylko mocniej wtuliłam się w bok mojego chłopaka. Kątem oka zauważyłam, że Justin uważnie przygląda się, jak na moje oko, bezdomnemu, który nadal gapił się na mnie z pedofilskim uśmiechem. Serio się go boję. Poczułam silne uderzenie w pupę i aż podskoczyłam. To na pewno nie był Justin, ponieważ ten obrócił się szybko i uderzył mężczyznę w twarz. Oblech upadł na plecy i przyłożył brudną dłoń do bolącego miejsca.
-Zbliż się do mojej dziewczyny, a pożałujesz.
-Nie umiesz się dzielić z bezdomnymi? – wiedziałam, że to bezdomny. Normalny człowiek by tak nie śmierdział. Zaraz, zaraz. Dzielić? Mną?
-Umiem, ale nie będę się dzielił dziewczyną. Zjeżdżaj koleś. – Justin objął mnie ramieniem i przycisnął do siebie. Danielle stała jak wryta i musiałam pociągnąć ją lekko za koszulkę, żeby się ruszyła. Chłopak zerknął jeszcze przez ramie, czy bezdomny przypadkiem nie przymierza się do kolejnej próby dobrania się do mnie, ale na szczęście tak nie było. – Mogę się dzielić, ale nie tobą. – rzucił i pocałował mnie.
-Nie migdalcie się na ulicy, bo jeszcze na słup wejdziecie. – zaśmiałam się ze słusznej uwagi mojej przyjaciółki. – Terranova. – Danielle złapała mnie za rękę i wciągnęła do sklepu, a ja pociągnęłam za sobą Justina.
-No to zaczynamy tortury. – mruknął pod nosem, wpychając dłonie głęboko do kieszeni.
-Zamknij się i może tak pomóż mi znaleźć jakieś fajne ciuchy.
-Mogę je ocenić, ale nie wybierać. – zgromiłam go wzrokiem i odwróciłam go na porozkładane przede mną ubrania. Po chwili, oberwałam jakimś materiałem w bok głowy.
-Będzie na tobie fajnie wyglądało. – zawołała Danielle, grzebiąc między wieszakami. Ściągnęłam z ramienia materiał i przyjrzałam się mu uważnie. Był to… no chyba sobie kurwa jaja ze mnie robi. – No i spodoba się Justinowi.
-Żartujesz, prawda? – rzuciłam w jej stronę, nie pozwalając Justinowi zobaczyć, co to dokładnie jest. Dla sprostowania, trzymałam w rękach obcisły gorset. Ale nie taki, w jakim można wyjść na ulicę. Nie. Był to fragment bielizny. Bardzo skąpej bielizny. Spojrzałam w kierunku przyjaciółki i zobaczyłam, że jest przy dziale z bielizną. Czemu mnie to nie dziwi?
-Chociaż to przymierz. – mruknęła.
-Nie zamierzam przymierzać gor… tego czegoś.
-Mogę chociaż wiedzieć, co to jest? – Justin z rozbawieniem wpatrywał się we mnie.
-Nie możesz, bo tego nie założę. – odpowiedziałam i odrzuciłam Danielle gorset.
W Terranovie znalazłam sobie białą koszulkę, bluzkę, luźną koszulkę i, ku uciesze Danielle i Justina, sukienkę. W odwecie, wcisnęłam chłopakowi bluzę. Jeszcze zdążę się zemścić za tę sukienkę. Następnym odwiedzonym sklepem  był, standardowo, Vans. Ja i Danielle mamy zwyczaj do noszenia ciuchów w stylu skate, ale czasami od tego odchodzimy. Uznałyśmy, że warto przerobić Justina na skate. Wepchnęłyśmy go do przymierzalni i przyniosłyśmy kilka koszulek i bluz, ale nie wziął żadnej. Tylko czarne buty. Za to ja wzbogaciłam się o kolejnego full capa i Vansy Pro Skate. Danielle szastała kasą na wszelkie możliwe strony, ponieważ kupiła dwie pary Vansów, chyba pół Terranovy i trzy bluzy z Vansa. Justin nosił część moich zakupów.
-Potrzebujemy czegoś, w co wsadzimy to wszystko na lotnisku. – zauważyłam, kiedy Danielle postawiła na stoliku kawy. Siedzieliśmy przed Starbucksem. Byliśmy ostatnimi klientami, ponieważ kawiarnię już zamykano.
-Niedaleko jest Nike. Możemy kupić jakąś torbę. – Danielle wskazała na neonowy napis jakieś dwadzieścia metrów od nas.
-Zdążymy? Dochodzi dziewiąta. – upiłam łyka swojej kawy.
-Sklepy są tutaj otwarte do dziesiątej. Kupimy torbę… - spojrzała na ilość zakupów. – …albo dwie i pójdziemy do metra. Zanim dojedziemy na lotnisko, minie co najmniej godzina.
-Też fakt. – westchnęłam i wygodniej rozsiadłam się na kanapie. 5th Avenue opustoszała już prawie całkowicie. Gdzieniegdzie widać było jedynie bandy nastolatków, zmierzających na imprezy do pobliskich klubów. – Robi się chłodno. Chyba kupię sobie jakieś rękawiczki. W metrze przecież nie ma ogrzewania.
-Wiecie, w którą linię mamy wsiąść? – Justin wrócił z toalety i opadł na kanapę obok mnie.
-Linią E. Jedziemy na stację Jamaica i tam przesiadamy się w Airtrain, który zawiezie nas na JFK. Niestety, wsiadamy na zbiegu wszystkich linii, więc musimy uważać, żeby nie wsiąść w metro na Bronx. (mapa metra Nowego Jorku)
-Ogarniam.
-Dobra, zbieramy się, bo nam sklep zamkną. – wstaliśmy i z kubkami ciepłej kawy ruszyliśmy do sklepu Nike.

~.~
Dodaję ten rozdział w bardzo smutnym dniu. Raczej wiecie, że nie żyje Paul Walker. Grał moją ulubioną postać w całej serii i od razu mogę stwierdzić, że jeśli nakręcą siódmą część, to nie będzie już ten sam film. Razem z Paulem odszedł Brian
Co do olimpiady. Moja odpowiedź na pytanie "jak poszła olimpiada?" nie zmieniła się od momentu wyjścia z sali. Wygląda ona mniej więcej tak: Hahahahahahahahahaha. Nie przejdę. Nie było jakoś strasznie trudne, do momentu. Było sporo wyjątków, dlatego wiem, że nie przejdę.
Dowiedziałam się, że mam jutro próbne gimnazjalne z humanistycznych. Kiedy mi o tym powiedziano? Dzisiaj rano. Miło, że rodzice mnie poinformowali (informacja przyszła na dzienniczek tylko do rodziców).
Nie wiem, kiedy dodam nowy rozdział. Muszę go dokończyć, a mój cały tydzień będzie wyglądał tak:
Poniedziałek - 6.45 roraty i lekcje do 14.45 (mam zwolnienie z wfu na miesiąc) + gimnazjalne
Wtorek - 7.15 matma/fizyka do 16.30
Środa - 6.45 roraty do 15.30 + zaliczenie z geografii i próbne gimnazjalne
Czwartek - 6.45 roraty 15.30 + próbne gimnazjalne i dodatkowy angielski do 17.15
Piątek - 7.15 zaliczenie z matmy i do 15.30 + spotkanie grupy w kościele
Zabijcie :) mnie :)
17.00 - 17.05 -> 5 MINUT CISZY NA PAULA. NIE PISZEMY NA TT NIC.

Jeśli czytacie, błagam skomentujcie. Nawet negatywnie. Nie obrażę się, tylko postaram poprawić. 
+15 komentarzy = nowy rozdział :)
JEŚLI CZYTASZ ROZDZIAŁ, PROSZĘ SKOMENTUJ GO, NAWET NEGATYWNIE. OPINIE CZYTELNIKÓW SĄ DLA MNIE BARDZO WAŻNE!

14 komentarzy: